Archiwum czerwiec 2005


cze 14 2005 Śmierć jak bochen chleba
Komentarze: 8

Był sobie kiedyś taki zespół... Właściwie to nadal istnieje i, o dziwo, ktoś go jeszcze słucha i lubi nawet.
Dobra, nie o tym miało być.
Byłem wczoraj w kinie (na filmie jakby kto pytał!), więc w związku z tym zaśpiewam Wam wam wam wam... piosenkę ;)

Friday, October 2nd, 1992
Chaos has descended in "Carandiru", the biggest penitentiry complex in South
America
Over a hundred inmates dead and hundreds injured on the massacre
The police arrived with helicopters and over two hundred armed forces

They took the jailblock called "Pavilhao Nove" and opened fire on the inmates
in a holocaust, method of annihilation. The government of the city of Sao
Paulo cannot control the brutality of its police

Holocaust, Body piles
Confrontation, Mutilation
Discipline, Ignorance
Conflagration, Torture

Over eighty percent of the inmates were not sentenced yet. The bodies were
filled with bullets and bites from the police dogs
The police try to hide the massacre saying there were only eight deaths
The violence of Brasilian cops is very well known outside of Brasil. This
kind of extermination is a method that they use to get rid of the
overpopulation in the jails
The violence of the cops left the whole pavillion destroyed after the
rebellion
"Pavilhao Nove" (Pavilhao 9)

(Sepultura "Manifest" z albumu "Chaos A.D.")

Proszę nie komentować mojego wokalu - jestem tylko gitarzystą ;)
Film ma tytuł "Carandiru" i opowiadał właśnie o wydarzeniach opisanych w powyższym songu. Od strony formy, powiedziałbym, że jest nieco "barokowy" ;) Hehe, no tak, złamana zasada decorum, bo mówi o sprawach poważnych często w sposób śmieszny, czy groteskowy wręcz dużo ostrych kontrastów (w tym sam koncept obrazu). No i symboliczny (dużo tego było, jeden z ciekawszych - więzień, który zrobił z papieru balon napędzany gorącym powietrzem, puszcza go na dziedzińcu, balon leci w górę, jednak nie dosięga nawet szczytu muru, gdyż powietrze jest tak nagrzane, że następuje samozapłon... smutne... ale jakże wymowne!).
Teraz koncept. Pierwsza część filmu opisuje życie w więzieniu Carandiru (Sao Paulo, Brazylia), przedstawia sylwetki bohaterów, to jak się tam znaleźli, wreszcie wewnętrzne przemiany osadzonych w obliczu ekstremalnej sytuacji, bla bla bla. Ukazana społeczność rządzi się własnymi prawami, których wszyscy muszą przestrzegać (kto czytał literaturę obozową, ten wie o co chodzi, kto nie czytał... eee, takich nie ma). Nawiązują się przyjaźnie, życie "towarzyskie" kwitnie... No rodzina po prostu :). Jasne, to są więźniowie, ale przecież też ludzie, mają swoje plany, marzenia, uczucia. No pięknie nam to pan reżyser przedstawił. Wybucha bunt. Jednak naczelnikowi udaje się przekonać więźniów, żeby złożyli broń. I właśnie wtedy dzielne oddziały szturmowe Waffen... przepraszam - brazylijskiej policji wkraczają robiąc totalną rzeź, zupełnie nikomu niepotrzebną. Albo prawie nikomu, ponieważ w Carandiru było 4000 miejsc dla osadzonych, tymczasem skoncentrowano tam 7500 ludzi.
Zginęło 111 osób, z czego większość DOPIERO CZEKAŁA NA WYROK. Policjanci niczym hitlerowcy wdarli się do Pawilonu 9 ze swoimi MP5 czy innymi pukawkami i taaaaacy byli silni. I dzielni. I aż szkoda słów... Scena: szturmowiec (hehe) wpada do celi, gdzie ukrywa się więzień, mierzy do niego, po czym mówi "nie zabiję cię żebyś mógł opowiadać o tym co się tu działo". Wybiega. Za chwilę wraca i ze słowami "zmieniłem zdanie" ładuje bezbronnemu człowiekowi serię w brzuch... To chyba nie wymaga komentarza?

Tako rzecze Nechrist

nechrist : :
cze 03 2005 Przerost Ego
Komentarze: 12

Jestem sobie wielkim nadmuchanym balonikiem. A raczej byłem, bo uniosłem się raz w przestworza i ogłosiłem Bogiem Słońcem Pierwszym. Autochtoniczne Słońce (Drugie) nie chciało tego zrozumieć i przez pewien czas wschodziło nad światem ze Mną, ale w końcu, ze wstydu przed Mym Majestatem, spadło zamieniając się w Księżyc i  zostało Moim wasalem.
Tak oto panuję niepodzielnie na nieboskłonie, a jutro ogłoszę się Centrum Wszechświata. Mam tylko mały problem z "ludźmi", którzy nie potrafią zrozumieć Mojej Potęgi, nie wiedząc, że są zdani na Moją łaskę. Ale już niedługo... A wtedy przekonają się jak straszliwy jest Gniew Boży.

(nie, mamo, nie biorę narkotyków!)

Tako rzecze Nechrist

nechrist : :
cze 01 2005 Wielopłaszczyznowa notka inspirowana
Komentarze: 4

Pewnej nocy jeż przyszedł do psa, żeby spytac go o drogę przez świat.
A było to tak:
   Jeż był jeszcze młody i nie znał padołu, na którym przyszło mu wieść jego kolczasty żywot. Całymi dniami wędrował po Gęstwinie, poznając jej tajemnice. Widział mrówki, jak pracowicie, w równych szeregach nosiły sosnowe igiełki do swego mrowiska i uczył się od motyla trudnej sztuki dostrzegania piękna pośród polnych kwiatów. Raz nawet natknął się na jakieś ludzkie dzieci bawiące się na huśtawce zawieszonej na gałęzi wysokiego dębu, ale szybko przemknął obok, nie chcąc by go  zauważyły, ponieważ wszyscy w lesie wiedzą, że ludziom lepiej w drogę nie wchodzić.
Pewnego dnia przystanął wśród sosen, aby posłuchać koncertu na cztery dzioby i dzięcioła. Był wyczerpany całodzienną wędrówką, a śpiew ptaków tak go ukoił, że nawet nie zauważył, kiedy oczy skleiły mu się i spłynął nań błogi sen. Gdy się obudził było już ciemno. Ptaki dawno umilkły i odleciały, najpewniej ćwiczyć przed kolejnym koncertem, a on został sam, otoczony niepokojącą ciszą lasu. Bał się. Wiedział, że jego rodzice i bracia martwią się, chciał jak najszybciej wrócić do domu. Ale po ciemku nie mógł znaleźć drogi. W dodatku wszyscy mieszkańcy Gęstwiny dawno już spali i nie było nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, którędy ma iść. Błądził więc przez jakiś czas, aż dotarł do skraju lasu.
W oddali ujrzał małe ludzkie miasteczko. "Może tam znajdzie się ktoś, kto wskaże mi drogę", pomyślał i ruszył w stronę latarnianych świateł. Obawiał się, że spotka nieprzyjaznych ludzi, którzy słyną w lesie z okropieństw, jakie wyrządzają zwierzętom, ale skoro zawędrował już tak daleko, postanowił się nie poddawać. Gdy był już blisko miasteczka, obejrzał się za siebie. W oddali na niewielkim wzniesieniu majaczyły dwa wolno stojące drzewa o tak cienkich pniach, że ich korony przypominały ludzi unoszących się w powietrzu. Wzdrygnął się na samą myśl o tym, ale szedł dalej, aż usłyszał ujadanie psa dochodzące zza pobliskiej bramy. Poznał kiedyś kilka wilków, ale nie przypadły mu do gustu. Z reguły wilki odnosiły się do innych zwierząt z wyższością, były samotnikami i tylko czasem grasowały po lesie w niewielkich stadach. A wtedy lepiej było zejść im z drogi. O psach jeż słyszał tyle, że są podobne do wilków, tylko bardziej nieobliczalne i niebezpieczne, bo żyją w zgodzie z ludźmi. Jednak ten, którego ujrzał za bramą, choć z wyglądu przypominał wilka, wydawał się być inny. Wręcz zjawiskowy. Miał duże zielone oczy, jakie widuje się tylko u kotów. Biła z nich mądrość i zrozumienie. To ośmieliło jeża na tyle, że zbliżył się do bramy z nadzieją, iż może pies będzie w stanie mu pomóc. Zapiszczał cicho, nie będąc jednak pewnym, czy pies zrozumie jego język. Pies szczeknął kilka razy, niepewnie i jakby ostrzegawczo, po czym przechylił głowę jak to psy mają w zwyczaju, gdy się czemuś bardzo dziwią i przemówił do jeża w dziwnym języku składającym się z pisków, szczeknięć i warkliwych pomruków.
- Dlaczego jesteś smutny?
- Zgubiłem drogę do domu - odpowiedział jeż, nie dowierzając,że się wzajemnie rozumieją. Czy mógłbyś wskazać mi drogę do mojego domu?
- Dróg jest wiele, a każda z nich prowadzi przez świat - odparł pies. Ale która jest najwłaściwsza - nie potrafię Ci powiedzieć, sam musisz ją znaleźć, tylko pamiętaj - idź zawsze przed siebie, nie oglądaj się wstecz, bo tam może czychać wielkie niebezpieczeństwo. Kieruj się głosem serca i swoim wrażliwym noskiem, a odnajdziesz właściwą ścieżkę.
Jeż poczuł nagły przypływ sił i otuchy, jakby w jego serce ktoś przelał cały strumień ożywczej górskiej wody. Nie wiedząc jak się odwdzięczyć, podarował psu jeden ze swych jeżowych kolców i ruszył w świat...

Gdy się obudził właśnie świtało. Słońce niczym wielkie pomarańczowe jabłko rozpoczynało  kolejny etap wędrówki do kresu błękitu, zalewając magicznym blaskiem małą polanę wśród sosen, gdzie ukojony śpiewem ptaków usnął jeż. Delikatny powiew wiatru przyniósł ze sobą znajomy zapach, zapach świeżych jabłek i liści, zapach domu. Jakże rozradowało się jeżowe serduszko! Teraz już wiedział dokąd iść. Coś jednak nie dawało mu spokoju. "Skoro spałem tu całą noc, to czy ten mądry, przyjacielski pies był tylko snem?". Tak rozmyślając przeczesał swoje kolce i spostrzegł, że jednego brakuje. Uśmiechnął się i ruszył naprzód sobie tylko znaną ścieżką...

BĘDZIE OKAJ...

Tako rzecze Nechrist

nechrist : :